Może
przenieśmy się na chwilę w przeszłość. Zobaczmy wszystkie wcześniej popełnione
przez nas błędy. To co zrobiliśmy źle i co moglibyśmy naprawić bądź zmienić;
wszystko jest teraz w naszych rękach. Mimo naszej wielkiej mocy dalej jesteśmy
bezradni... chociażby tylko w tym co jest nieodwracalne. […]
[R-E-T-R-O-S-P-E-K-C-J-A]
W czasie trwania liceum
Justin przechodził wiele przemian. Od zwykłego nie wychylającego się z tłumu
nastolatka do pewnego siebie zawodnika. W zasadzie wszystko to zaczęło się w
pierwszej klasie kiedy to zobaczył jak tak naprawdę to wszystko funkcjonuje;
Druga klasa była dla niego nie lada wyzwaniem, ujawnił się z tańcem, zrobił
kolejny tym razem widoczny tatuaż na zgięciu lewej ręki oraz zmienił fryzurę z
przylizanej na bardziej wybuchową.
Jak
każdego dnia wyszedł z domu kierując się na podjazd gdzie stał jego nowy czarny
Range Rover. Otworzył pojazd pilotem i wsiadł do środka. Odpalił silnik i
odjechał spod budynku w stronę dobrze znanego mu miejsca.
Po
drodze mijał wszystkich, którzy szli na rano do tutejszego liceum. Uśmiechnął
się pod nosem gdy zobaczył przechodzącą przez pasy drobniutką blondynkę. Serce
zabiło mu mocniej i dodał gazu gdy tylko pojawiło się zielone światło. Wjechał
na czyjś podjazd tym samym zajeżdżając dziewczynie drogę. Wiedziała, że to on
dlatego bez namysłu wsiadła na miejsce pasażera po chwili składając czuły
pocałunek na malinowych ustach szatyna.
-
Super powitanie. – mruknął a jego zadziorny uśmiech mówił wszystko. Sprawnie
wycofał pojazd i ruszył w stronę szkoły.
Był
szczęśliwy mając u boku kochającą dziewczynę, która wspierała go we wszystkim
każdego dnia. Doceniał to i odwzajemniał to swoją miłością. Jak na razie tylko
tyle mógł dać od siebie.
Do
szkoły weszli jak zawsze – trzymając się za ręce. Szatn nie był jakoś
specjalnie znany w tym wielkim liceum, ale gdzieś jako-tako ludzie zwracali na
niego większą uwagę niż wcześniej. Jednakże po ostatniej poważnej metamorfozie
zaczął przykuwać więcej uwagi a ciekawość nie dawała spokoju tym wszystkim
niewiastom. Cieszył się tym bo chociaż raz czuł się pewny siebie, mając u boku
jedną z ładniejszych dziewczyn w szkole czuł się jeszcze lepiej, ale nie
chodziło mu tak naprawdę o wygląd. Miała przewspaniałe wnętrze, które tak
pokochał.
Odprowadził
blondynkę do szafki a potem sam zniknął gdzieś w tłumie uczniów. Mijając
kolejne osoby czuł się dosyć dziwnie, wszyscy wpatrywali się w niego tak jakby
coś ukrywał. Nie wiedzą o tym. Na pewno o
tym nie wiedzą. Pomyślał i skręcił w stronę drugiego wyjścia, które
prowadziło na tyły budynku. Był przewrażliwiony na punkcie tego czym się zajmował
od niecałego roku. Gdy tylko zamykał oczy widział te wszystkie dziewczyny,
którym wyrządził krzywdę, ale sam się na to powołał. W zasadzie… to nawet nie
miał wyjścia. Rozejrzał się nerwowo wokół siebie i biegiem ruszył w stronę
ogrodzenia, przez które przeszedł. Kawałek dalej był park gdzie czekali już na
niego ludzie, z którymi od niedawna współpracuje. Wziął kilka głębokich
oddechów i pewnym krokiem do nich podszedł.
-
Lepiej powiedz, że masz już dla nas dziewczynę bo inaczej będziemy musieli
sobie pogadać. – odezwał się największy z nich – szef. Zaskoczony był widząc go
w publicznym miejscu. Nie miał w zwyczaju omawiać interesów w tak niepewnym
miejscu a jednak teraz go zaskoczył.
-
Mam. – kiwnął głową. – Będę z nią jutro na imprezie w Los Angeles, podawałem
Wam adres. – wszyscy przytaknęli na znak, że zrozumieli i w tak szybkim tempie
jak tu się zjawili tak szybko się zawinęli. Spojrzał na zegarek i zawrócił w
stronę szkoły ponieważ godzina oznaczała piętnastominutowe spóźnienie. Nie mam po co iść już na tę lekcję.
Pomyślał i zwolnił. Przeszedł na około
nie zwracając uwagi na dziwnie patrzących się na niego ludzi. No tak… tutaj w
San Clemente jeśli o godzinie ósmej rano nie ma cię w szkole to jest to
podejrzane, ale on się tym nie za bardzo przejmował.
Wszedł
do szkoły dokładnie z dzwonkiem, niedaleko ujrzał swoją dziewczynę, która stała
oparta o szafkę i gadała z chłopakiem ze szkolnej drużyny koszykówki. Nie był o
nią zazdrosny, wiedział, że jest mu całkowicie wierna. […]
Nadszedł
dzień imprezy w Los Angeles. Odbywała się ona na plaży a organizował ją jeden z
najlepszych klubów w LA. Zorganizowali ją na powietrzu ponieważ był piękny
dzień a zachód słońca w Kalifornii zawsze wyglądał zjawiskowo. Duży namiot,
który został rozstawiony był na bar, który obsługiwała mała grupka osób.
Niedaleko była mini scena z didżejem i wielkimi głośnikami a zaraz obok wielki
obszar do tańca. Justin tak jak zaplanował pojechał najpierw po dziewczynę,
Eveline. Była to średniego wzrostu blondynka o niebieskich oczach. Chodziła do
sąsiedniej szkoły, która rywalizowała z jego szkołą. Była ładna, ale musiał
skończyć to co zaplanował już dawno.
Przyjechali
na miejsce prawie punktualnie bo o dwudziestej trzydzieści. Otworzył jej drzwi
i zaprowadził na plażę. Nerwowo rozglądał się wokół siebie, była to jedna z
pierwszych tego typu akcji. Tak jak im opisał, blondynka, niebieskie oczy i
średniego wzrostu. Jedyne co musiał zrobić to odejść z nią na ubocze imprezy
tak aby nie było wielu świadków tego wydarzenia. Zanim jednak rozpoczął
działanie poszedł do baru i zamówił najmocniejszego drinka jakiego sprzedawali.
Zdziwiło go trochę to, że nie poprosili o dowód osobisty, ale to lepiej dla
niego. Gdy wziął łyk trunku poczuł jak jego ciało oblewa fala gorąca. Dokończył
napój i zapłacił odchodząc w stronę dziewczyny. - Pójdziemy się przejść? –
zapytał na co od razu się zgodziła. Ruszyła przed siebie lecz po chwili
zatrzymała się. – Zostawiłam torebkę zaczekaj chwilę. – kiwnął głową i
rozglądał się po tańczących imprezowiczach. Po chwili dostrzegł znaną sylwetkę.
Podbiegła do niego z wielkim uśmiechem na ustach i namiętnie pocałowała go w
usta. Nie wierzył w to co widzi. Nim zdążył zareagować ta pociągnęła go wzdłuż
oceanu.
-
Co ty tu robisz? – wydusił z siebie. – Nie może Cię tu być. Wracaj tam! –
wskazał ręką na gromadę ludzi, ale Ona nie posłuchała.
-
Oj Justin, chodź. Nie wiedziałam, że tu będziesz….
-
Nie denerwuj mnie! Idź błagam Cię. – nie posłuchała go. Wpiła się w jego usta a
on uległ. Muskał delikatnie jej usta po czym objął ją w talii. Tak szybko jak
to się zaczęło, tak się skończyło.
-
Panienka pójdzie z nami. – usłyszał głos „szefa” tej całej operacji. Zrobiło mu
się gorąco a serce zaczęło bić niemiłosiernie szybko.
-
To nie Ona! – krzyknął.
-
Blondynka, średniego wzrostu. Zgadza się.
-
Justin?! Co się tu dzie… - nie dokończyła, dostała w głowę czymś ciężkim. Nie
wiedział co zrobić. Przecież nie mogli jej zabrać!
-
To nie jest Ona! Ona nie nazywa się Eveline! – jego zrozpaczony głos a po
chwili strzał. Nie dostał na szczęście, ale wiedział, że jeśli miałby to nie
wahali by się.
-
Miałeś przekazać nam dziewczynę… zrobiłeś to. Nie wtrącaj się w resztę.
Tak
właśnie cały jego świat runął w gruzach. Stracił swoją pierwszą prawdziwą
miłość przez własną głupotę. Złamał się, ale jednocześnie obiecał sobie, że już
nigdy nie zakocha się w dziewczynie, której mógłby zrobić takie świństwo. Aż do
teraz.
[KONIEC RETROSPEKCJI]
Otarł jedną samotnie spływającą łzę po policzku
i szybko schował jej zdjęcie z powrotem do szuflady. Tak bardzo ją kochał,
uczucie go wcale nie opuściło, ale nie mógł ukazywać swojej słabości. Nie na
tym poziomie na jakim się znalazł.
- Idziesz na kolację? Mama nas woła… - przerwała
widząc stojącego Justina, który wpatrywał się w zamkniętą szufladę. Nie
zareagował jak weszła. Podeszła do niego powoli i położyła rękę na jego
ramieniu. – Wszystko dobrze? – zapytała.
- Yyy, tak. Jasne, pewnie. – oprzytomniał i
uśmiechnął się. – Zamyśliłem się.
- Pukałam, ale…
- Nie, nie. Spoko. Idziemy na kolację? – nie zwróciła
uwagi na jego dziwne zachowanie. Uśmiechnęła się lekko i wyszła z pokoju a On zaraz
za nią.
W jadalni były ustawione już talerze i lazania.
Czerwonowłosa spojrzała dziwnie na swoją matkę po czym pokręciła niezrozumiale
głową.
- Dlaczego tylko dwa talerze?
- Ja z Bruce’m jadę na kolację. Wrócimy późno. –
ucałowała córkę w czoło i wyszła z domu wraz z mężczyzną. Justin zaśmiał się na
widok zaskoczonej dziewczyny.
- Co się śmiejesz.
- Tak o. Nie bój się, nic Ci nie zrobię. –
mówiąc to nałożył na talerze potrawy po czym do szklanek nalał wody. – Siadaj a
nie tak stoisz.
Po chwili rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
Zaskoczony wstał od stołu i nieświadom niczego podszedł do drzwi i spojrzał
przez judasza. Serce zabiło mu szybciej. Biegiem ruszył do kuchni.
- Chodź.
- Co?
- Chodź! – złapał ją za rękę i zaprowadził do
łazienki, w której ją zamknął.
- Póki nie powiem, że możesz wyjść to nie
wychodź. Nie odzywaj się! Siedź cicho. Dobra? – zszokowana całą tą sytuacją
kiwnęła głową i usiadła na pralce. On natomiast zamknął drzwi i ruszył w drugim
kierunku.
- Gdzie dziewczyna? - do domu weszło czterech mężczyzn doskonale
znanych przez Justina.
- Kto? – zapytał jakby nie wiedząc o kogo
chodzi.
- Nie udawaj debila. – wkurzył się jeden z nich.
– Czerwone włosy…
- Nie ma jej.
- Ta? – zaśmiał się blondyn – ten najwyższy.
Poszedł do jadalni i rozejrzał się dookoła. – A dwa talerze to tak dla picu
wypełnione jedzeniem? – mruknął.
- Mój przyjaciel ma zaraz być… Paul, pojechał do
sklepu po jakieś piwo.
- To poczekamy… - No ładnie idioto. Zrobiło się niezręcznie cicho. Modlił się tylko o
to aby Vanessa siedziała cicho w tej łazience i nie wychodziła.
- Siema stary! – po chwili wszystkie pary oczu
skierowały się na drzwi. Paul widząc kto zawitał od razu zrozumiał co się dzieje.
– Mam to piwo. – Justin kiwnął głową co Paul doskonale zrozumiał.
- Masz mało czasu Bieber. – powiedział jeden z
nich i wyszli po chwili z domu zamykając za sobą drzwi.
- Co to było?
- Nie pytaj. Vanessa… - otworzył drzwi i złapał
ją za rękę.
- Czy ktoś mi wytłumaczy co się tutaj do cholery
dzieje?! – Justin zaprowadził ją do salonu i posadził na kanapie. Wraz z Paul’em.
- Nie chcesz wiedzieć… nie chcę abyś się mnie
bała. Zaufaj mi proszę i pamiętaj, że cokolwiek się stanie… ja Cię z tego
wyciągnę.
- Ale o co chodzi?!
- Teraz się tego niestety nie dowiesz.
*
Jest tak beznadziejny, że żal mi dupę ściska no ale trudno. Dawno nie dodawałam także to jest dla Was i tylko dla Was! Weny i tak nie mam.
Belieberki jeśli macie fejsa, lajknijcię tę stronę - TAK JESTEM FANKĄ JUSTINA BIEBERA, NIE NIE MAM 13 LAT.
.