Łączna liczba wyświetleń

28.10.2012

6th


Może przenieśmy się na chwilę w przeszłość. Zobaczmy wszystkie wcześniej popełnione przez nas błędy. To co zrobiliśmy źle i co moglibyśmy naprawić bądź zmienić; wszystko jest teraz w naszych rękach. Mimo naszej wielkiej mocy dalej jesteśmy bezradni... chociażby tylko w tym co jest nieodwracalne. […]
[R-E-T-R-O-S-P-E-K-C-J-A]
W czasie trwania liceum Justin przechodził wiele przemian. Od zwykłego nie wychylającego się z tłumu nastolatka do pewnego siebie zawodnika. W zasadzie wszystko to zaczęło się w pierwszej klasie kiedy to zobaczył jak tak naprawdę to wszystko funkcjonuje; Druga klasa była dla niego nie lada wyzwaniem, ujawnił się z tańcem, zrobił kolejny tym razem widoczny tatuaż na zgięciu lewej ręki oraz zmienił fryzurę z przylizanej na bardziej wybuchową.
Jak każdego dnia wyszedł z domu kierując się na podjazd gdzie stał jego nowy czarny Range Rover. Otworzył pojazd pilotem i wsiadł do środka. Odpalił silnik i odjechał spod budynku w stronę dobrze znanego mu miejsca.
Po drodze mijał wszystkich, którzy szli na rano do tutejszego liceum. Uśmiechnął się pod nosem gdy zobaczył przechodzącą przez pasy drobniutką blondynkę. Serce zabiło mu mocniej i dodał gazu gdy tylko pojawiło się zielone światło. Wjechał na czyjś podjazd tym samym zajeżdżając dziewczynie drogę. Wiedziała, że to on dlatego bez namysłu wsiadła na miejsce pasażera po chwili składając czuły pocałunek na malinowych ustach szatyna.
- Super powitanie. – mruknął a jego zadziorny uśmiech mówił wszystko. Sprawnie wycofał pojazd i ruszył w stronę szkoły.
Był szczęśliwy mając u boku kochającą dziewczynę, która wspierała go we wszystkim każdego dnia. Doceniał to i odwzajemniał to swoją miłością. Jak na razie tylko tyle mógł dać od siebie.
Do szkoły weszli jak zawsze – trzymając się za ręce. Szatn nie był jakoś specjalnie znany w tym wielkim liceum, ale gdzieś jako-tako ludzie zwracali na niego większą uwagę niż wcześniej. Jednakże po ostatniej poważnej metamorfozie zaczął przykuwać więcej uwagi a ciekawość nie dawała spokoju tym wszystkim niewiastom. Cieszył się tym bo chociaż raz czuł się pewny siebie, mając u boku jedną z ładniejszych dziewczyn w szkole czuł się jeszcze lepiej, ale nie chodziło mu tak naprawdę o wygląd. Miała przewspaniałe wnętrze, które tak pokochał.
Odprowadził blondynkę do szafki a potem sam zniknął gdzieś w tłumie uczniów. Mijając kolejne osoby czuł się dosyć dziwnie, wszyscy wpatrywali się w niego tak jakby coś ukrywał. Nie wiedzą o tym. Na pewno o tym nie wiedzą. Pomyślał i skręcił w stronę drugiego wyjścia, które prowadziło na tyły budynku. Był przewrażliwiony na punkcie tego czym się zajmował od niecałego roku. Gdy tylko zamykał oczy widział te wszystkie dziewczyny, którym wyrządził krzywdę, ale sam się na to powołał. W zasadzie… to nawet nie miał wyjścia. Rozejrzał się nerwowo wokół siebie i biegiem ruszył w stronę ogrodzenia, przez które przeszedł. Kawałek dalej był park gdzie czekali już na niego ludzie, z którymi od niedawna współpracuje. Wziął kilka głębokich oddechów i pewnym krokiem do nich podszedł.
- Lepiej powiedz, że masz już dla nas dziewczynę bo inaczej będziemy musieli sobie pogadać. – odezwał się największy z nich – szef. Zaskoczony był widząc go w publicznym miejscu. Nie miał w zwyczaju omawiać interesów w tak niepewnym miejscu a jednak teraz go zaskoczył.
- Mam. – kiwnął głową. – Będę z nią jutro na imprezie w Los Angeles, podawałem Wam adres. – wszyscy przytaknęli na znak, że zrozumieli i w tak szybkim tempie jak tu się zjawili tak szybko się zawinęli. Spojrzał na zegarek i zawrócił w stronę szkoły ponieważ godzina oznaczała piętnastominutowe spóźnienie. Nie mam po co iść już na tę lekcję. Pomyślał i zwolnił. Przeszedł  na około nie zwracając uwagi na dziwnie patrzących się na niego ludzi. No tak… tutaj w San Clemente jeśli o godzinie ósmej rano nie ma cię w szkole to jest to podejrzane, ale on się tym nie za bardzo przejmował.
Wszedł do szkoły dokładnie z dzwonkiem, niedaleko ujrzał swoją dziewczynę, która stała oparta o szafkę i gadała z chłopakiem ze szkolnej drużyny koszykówki. Nie był o nią zazdrosny, wiedział, że jest mu całkowicie wierna. […]
Nadszedł dzień imprezy w Los Angeles. Odbywała się ona na plaży a organizował ją jeden z najlepszych klubów w LA. Zorganizowali ją na powietrzu ponieważ był piękny dzień a zachód słońca w Kalifornii zawsze wyglądał zjawiskowo. Duży namiot, który został rozstawiony był na bar, który obsługiwała mała grupka osób. Niedaleko była mini scena z didżejem i wielkimi głośnikami a zaraz obok wielki obszar do tańca. Justin tak jak zaplanował pojechał najpierw po dziewczynę, Eveline. Była to średniego wzrostu blondynka o niebieskich oczach. Chodziła do sąsiedniej szkoły, która rywalizowała z jego szkołą. Była ładna, ale musiał skończyć to co zaplanował już dawno.
Przyjechali na miejsce prawie punktualnie bo o dwudziestej trzydzieści. Otworzył jej drzwi i zaprowadził na plażę. Nerwowo rozglądał się wokół siebie, była to jedna z pierwszych tego typu akcji. Tak jak im opisał, blondynka, niebieskie oczy i średniego wzrostu. Jedyne co musiał zrobić to odejść z nią na ubocze imprezy tak aby nie było wielu świadków tego wydarzenia. Zanim jednak rozpoczął działanie poszedł do baru i zamówił najmocniejszego drinka jakiego sprzedawali. Zdziwiło go trochę to, że nie poprosili o dowód osobisty, ale to lepiej dla niego. Gdy wziął łyk trunku poczuł jak jego ciało oblewa fala gorąca. Dokończył napój i zapłacił odchodząc w stronę dziewczyny. - Pójdziemy się przejść? – zapytał na co od razu się zgodziła. Ruszyła przed siebie lecz po chwili zatrzymała się. – Zostawiłam torebkę zaczekaj chwilę. – kiwnął głową i rozglądał się po tańczących imprezowiczach. Po chwili dostrzegł znaną sylwetkę. Podbiegła do niego z wielkim uśmiechem na ustach i namiętnie pocałowała go w usta. Nie wierzył w to co widzi. Nim zdążył zareagować ta pociągnęła go wzdłuż oceanu.
- Co ty tu robisz? – wydusił z siebie. – Nie może Cię tu być. Wracaj tam! – wskazał ręką na gromadę ludzi, ale Ona nie posłuchała.
- Oj Justin, chodź. Nie wiedziałam, że tu będziesz….
- Nie denerwuj mnie! Idź błagam Cię. – nie posłuchała go. Wpiła się w jego usta a on uległ. Muskał delikatnie jej usta po czym objął ją w talii. Tak szybko jak to się zaczęło, tak się skończyło.
- Panienka pójdzie z nami. – usłyszał głos „szefa” tej całej operacji. Zrobiło mu się gorąco a serce zaczęło bić niemiłosiernie szybko.
- To nie Ona! – krzyknął.
- Blondynka, średniego wzrostu. Zgadza się.
- Justin?! Co się tu dzie… - nie dokończyła, dostała w głowę czymś ciężkim. Nie wiedział co zrobić. Przecież nie mogli jej zabrać!
- To nie jest Ona! Ona nie nazywa się Eveline! – jego zrozpaczony głos a po chwili strzał. Nie dostał na szczęście, ale wiedział, że jeśli miałby to nie wahali by się.
- Miałeś przekazać nam dziewczynę… zrobiłeś to. Nie wtrącaj się w resztę.
Tak właśnie cały jego świat runął w gruzach. Stracił swoją pierwszą prawdziwą miłość przez własną głupotę. Złamał się, ale jednocześnie obiecał sobie, że już nigdy nie zakocha się w dziewczynie, której mógłby zrobić takie świństwo. Aż do teraz.

[KONIEC RETROSPEKCJI]
Otarł jedną samotnie spływającą łzę po policzku i szybko schował jej zdjęcie z powrotem do szuflady. Tak bardzo ją kochał, uczucie go wcale nie opuściło, ale nie mógł ukazywać swojej słabości. Nie na tym poziomie na jakim się znalazł.
- Idziesz na kolację? Mama nas woła… - przerwała widząc stojącego Justina, który wpatrywał się w zamkniętą szufladę. Nie zareagował jak weszła. Podeszła do niego powoli i położyła rękę na jego ramieniu. – Wszystko dobrze? – zapytała.
- Yyy, tak. Jasne, pewnie. – oprzytomniał i uśmiechnął się. – Zamyśliłem się.
- Pukałam, ale…
- Nie, nie. Spoko. Idziemy na kolację? – nie zwróciła uwagi na jego dziwne zachowanie. Uśmiechnęła się lekko i wyszła z pokoju a On zaraz za nią.
W jadalni były ustawione już talerze i lazania. Czerwonowłosa spojrzała dziwnie na swoją matkę po czym pokręciła niezrozumiale głową.
- Dlaczego tylko dwa talerze?
- Ja z Bruce’m jadę na kolację. Wrócimy późno. – ucałowała córkę w czoło i wyszła z domu wraz z mężczyzną. Justin zaśmiał się na widok zaskoczonej dziewczyny.
- Co się śmiejesz.
- Tak o. Nie bój się, nic Ci nie zrobię. – mówiąc to nałożył na talerze potrawy po czym do szklanek nalał wody. – Siadaj a nie tak stoisz.
Po chwili rozbrzmiał dzwonek do drzwi. Zaskoczony wstał od stołu i nieświadom niczego podszedł do drzwi i spojrzał przez judasza. Serce zabiło mu szybciej. Biegiem ruszył do kuchni.
- Chodź.
- Co?
- Chodź! – złapał ją za rękę i zaprowadził do łazienki, w której ją zamknął.
- Póki nie powiem, że możesz wyjść to nie wychodź. Nie odzywaj się! Siedź cicho. Dobra? – zszokowana całą tą sytuacją kiwnęła głową i usiadła na pralce. On natomiast zamknął drzwi i ruszył w drugim kierunku.
- Gdzie dziewczyna?  - do domu weszło czterech mężczyzn doskonale znanych przez Justina.
- Kto? – zapytał jakby nie wiedząc o kogo chodzi.
- Nie udawaj debila. – wkurzył się jeden z nich. – Czerwone włosy…
- Nie ma jej.
- Ta? – zaśmiał się blondyn – ten najwyższy. Poszedł do jadalni i rozejrzał się dookoła. – A dwa talerze to tak dla picu wypełnione jedzeniem? – mruknął.
- Mój przyjaciel ma zaraz być… Paul, pojechał do sklepu po jakieś piwo.  
- To poczekamy… - No ładnie idioto. Zrobiło się niezręcznie cicho. Modlił się tylko o to aby Vanessa siedziała cicho w tej łazience i nie wychodziła.
- Siema stary! – po chwili wszystkie pary oczu skierowały się na drzwi. Paul widząc kto zawitał od razu zrozumiał co się dzieje. – Mam to piwo. – Justin kiwnął głową co Paul doskonale zrozumiał.
- Masz mało czasu Bieber. – powiedział jeden z nich i wyszli po chwili z domu zamykając za sobą drzwi.
- Co to było?
- Nie pytaj. Vanessa… - otworzył drzwi i złapał ją za rękę.
- Czy ktoś mi wytłumaczy co się tutaj do cholery dzieje?! – Justin zaprowadził ją do salonu i posadził na kanapie. Wraz z Paul’em.
- Nie chcesz wiedzieć… nie chcę abyś się mnie bała. Zaufaj mi proszę i pamiętaj, że cokolwiek się stanie… ja Cię z tego wyciągnę.
- Ale o co chodzi?!
- Teraz się tego niestety nie dowiesz. 

*

Jest tak beznadziejny, że żal mi dupę ściska no ale trudno. Dawno nie dodawałam także to jest dla Was i tylko dla Was! Weny i tak nie mam. 

Belieberki jeśli macie fejsa, lajknijcię tę stronę - TAK JESTEM FANKĄ JUSTINA BIEBERA, NIE NIE MAM 13 LAT


9.09.2012

5th


Zrezygnowany położył się do łóżka. Poddał się, przestał walczyć ze swoimi myślami, które za wszelką cenę starały iść na przekór sercu. Nie znał jej za długo, ale wciąż sobie powtarza, że to nie jest przypadek. Ich spotkanie wcale nie było przypadkowe, los chciał aby to właśnie oni wpadli na siebie.
Z takimi myślami zasnął.
Stali na plaży i napawali się widokiem zachodu słońca. On obejmował ją w pasie co chwile szepcząc jakieś słodkie słówka do jej ucha a Ona posyłała mu najcudowniejszy uśmiech świata rumieniąc się przy tym jednocześnie. Uwielbiał jej różowe policzki, były takie słodkie i przy tym cholernie seksowne.
- Czujesz to? – zapytała spoglądając mu w oczy. Posłał jej pytające spojrzenie na co ona westchnęła. – Miłość… Otula Cię słodkimi słowami jednocześnie składając pocałunki powiewem wiatru, kocha, myśli i czuje. – mówiąc to odwróciła się w jego stronę i gdy skończyła musnęła wargi Justina doprowadzając jego serce do obłędu. Kochał Ją, najbardziej na świecie nie pragnął nikogo innego jak tylko jej. W pewnym momencie ten przepełniony sielanką obrazek zniknął. Zniknął tak szybko jak się pojawił. Na ich drodze stanęli ludzie, których obawiał się od początku. Zabrali mu ją a On nie mógł nic zrobić. Zdążył coś poczuć, pokochać i stracić.
Obudził się zalany potem. Przebadał wzrokiem pokój i wstał z łóżka. Poczuł ostry ból w ramieniu lecz zignorował to i poszedł do garderoby zabierając zwykłe czerwone spodnie dresowe i zwykłą białą koszulkę. Wyszedł z pomieszczenia i ruszył w stronę łazienki z zamiarem wzięcia prysznicu.
Obudził ją budzik, którego nawet w wakacje jej brakowało. Na jej ustach zagościł szeroki uśmiech co oznaczało, że ma wspaniały humor. Przestała myśleć o tym czym tak naprawdę zajmuje się szatyn i skupiła się na swojej pasji. Dziś zapowiadał się pracowity dzień. Znów jechała z Justinem do Los Angeles tym razem prowadzić zajęcia. To był jej pierwszy oficjalny dzień w pracy, czuła się podekscytowana.
Gdy zauważyła, że chłopak wyszedł z łazienki popędziła tam szybko zamykając drzwi. Rozebrała się z piżamy, którą po chwili wrzuciła do kosza na pranie i weszła pod ciepły strumień wody. Ciepła ciecz rozluźniała jej mięśnie sprawiając, że z każdą sekundą była jeszcze bardziej odprężona. Po kilkunastu minutowym prysznicu ubrała się w przygotowany wcześniej zestaw i wyszła z łazienki poprawiając swoje długie czerwone włosy. W kuchni zastała Ellę, która przygotowywała śniadanie dla całej czwórki. W jadalni siedział już chłopak popijając kawę i podpierając ręką głowę przymykał co chwilę oczy. Tak jak myślała zasłonił ramie zakładając bluzę aby jej matka nie zadawała dziwnych pytać. Uśmiechnęła się do matki i szybko poszła do jadalni zajmując miejsce naprzeciwko Justina. Ukradkiem spoglądała na ranę, która była przykryta bluzą. Zauważył to i zaśmiał się pod nosem.
- Spokojnie nic mi nie jest. – szepnął tak aby blondynka tego nie usłyszała.
- Widzę, cos za dobrze się trzymasz. – mruknęła. – Nie wiem kim byli Ci ludzie, ale Justin musisz to komuś powiedzieć.
- Nie wtrącaj się w moje sprawy. Już Ci wczoraj coś na ten temat powiedziałem. Za dużo gadasz. – ich zagadkowa rozmowa i spojrzenia przykuła uwagę Elle, która od razu ruchem ręki przywołała Bruce’a.
- Kochanie, wiesz co się między nimi dzieje? – zapytała spoglądając na mężczyznę. – Oboje zachowują się od wczoraj jakoś dziwnie.
- Pewnie mają jakieś swoje sprawy. – starał się nie wygadać. Nie mógł powiedzieć Elle wszystkiego. – Zjem na mieście, obiecałem Charlotte, że przyjadę wcześniej. – pocałował kobietę w usta i zabierając teczkę wyszedł z domu. Blondynka zaniosła posiłek na stół a następnie wróciła do kuchni. Zaparzyła kawę a później pojechała do pracy.
Po porannej rozmowie pojechali ponownie do Los Angeles. W samochodzie się nie odzywali, Ona co chwilę tylko spoglądała na jego ramię z troską. Na Sali rozmawiali tylko służbo i było dosyć niezręcznie lecz później się rozkręcili i w sumie zapomnieli, że powinni zając się dziećmi a nie sobą nawzajem. Gdy skończyli rozejrzeli się wokół i zobaczyli, że wszystkie dzieci patrzą na nich z otwartymi buziami bo tak naprawdę chcieli umieć tańczyć tak jak ta dwójka. Vanessa posłała wszystkim przepraszający uśmiech i wzięła się do pracy.
- Dobrze więc… - poprawiła włosy spoglądając kątem oka na rozbawionego szatyna. – Może wraz z Justinem pokażę Wam na czym polega tak zwany JHF.
- JHF? – zapytała jedna z dziewczynek. Uśmiechnęła się do Justina a następnie spojrzała na czerwonowłosą.
- JHF Angie to niesamowite pełne ekspresji i nowej jakości połączenie Jazzu z Funky i Hip-hopem. Krótko mówiąc jest to połączenie trzech stylów, których uczyliście się ze mną rok temu. – powiedział szatyn i zerknął na czerwonowłosą, która spoglądała na niego z zachwytem. Zaśmiał się pod nosem i pokręcił zabawnie głową.
- JHF opiera się na jazzowych izolacjach i technice obrotów, funkowym feelingu, miękkości i hiphopowej szybkości oraz technice spięć i rozluźnień. Innymi słowy kochani będzie to dosyć wyczerpujący styl, który będzie dużo od Was wymagał. Ten styl zamyka to wszystko w energetycznych i ekspresyjnych choreografiach, które postaramy się dla Was ułożyć. Wiem, że mało z tego zrozumieliście, ale jestem pewna, że treningi sprawią wam wiele radości i zabawy. – dzieci przytaknęły na słowa Nessy i przygotowały się do tańca.
Ćwiczyli już trochę, Montgomery zauważyła ograniczone ruchy chłopaka, który za każdym razem dziwnie się krzywił. Nie umiała się skupić na grupie oraz na tym co im dokładnie pokazywała. Totalnie zdezorientowana stanęła w miejscu i przyjrzała się dokładnie ramieniu szatyna. Jego rękaw białej koszulki przybrał kolor czerwony. Wystraszona spojrzała na dzieci nie wiedząc do końca co robić.
- Dziesięć minut przerwy! – krzyknęła i podeszła szybko do Justina, który złapał się za ramie. – Wszystko w porządku? – zapytała wpatrując się w krwawiącą ranę.
- Tak, poradzisz sobie z nimi sama? – zapytał spoglądając na grupę.
- Jasne. – nic więcej nie potrafiła wydukać. Była w totalnym szoku.
- Przyjadę po Ciebie jak tylko skończysz. – nic nie mówiąc opuścił salę w ekspresowym tempie zostawiając zdezorientowaną Vanessę.
Ból przeszywał całe jego ramie. Wyszedł ze studia i biegiem ruszył w stronę samochodu. Odpalił silnik i z piskiem opon odjechał z parkingu. Wiedział gdzie jechać.
W przeciągu kilku minut znalazł się pod wielkim szpitalem w Los Angeles. Na siebie zarzucił bluzę aby nikt nie zauważył co dokładnie mu się stało i wysiadł z pojazdu zamykając go pilotem. Wszedł do środka po czym skierował się w stronę recepcji.
- Witam, szukam stażysty Paul’a Jordana. – powiedział do kobiety siedzącej w recepcji zawalonej wszelkimi papierami. Spojrzała na niego spod okularów i uśmiechnęła się lekko.
- Właśnie kończy operację z doktorem Shelfingiem. To stażysta więc proszę o cierpliwość. – kiwnął głową i złapał się za ramie, które jeszcze mocniej zaczęło go boleć. W przeciągu pięciu minut na korytarzu pojawił się przyjaciel Biebera. Gdy tylko Go zauważył wiedział co się stało. Zabrał wszystkie potrzebne rzeczy i zabrał go do gabinetu.
- Bieber we własnej osobie. Wiedziałem, że prędzej czy później się tutaj pojawisz. – mruknął wyciągając potrzebne narzędzia. Justin zdjął bluzkę i pokazał Jordanowi co się dzieje. Zaśmiał się pod nosem odwiązując bandaż. – Bieber cioto dalej w tym siedzisz? – warknął.
- Oj zamknij się. – wkurzony syknął po chwili z bólu.
- Przepraszam, ale masz to zrobione tak profesjonalnie, że to przekracza wszelkie granice. – rzucił i przetarł ranę wacikiem nasączonym wodą utlenioną. – Wiesz, że kula jest w środku? – zapytał, ale wcale nie wyczekiwał odpowiedzi.
- Muszę z tym skończyć Paul.
- To skończ. Już w Liceum mówiłem Ci, że to nie jest najlepszy pomysł, ale nie słuchałeś, ale teraz chyba domyślam się jaki jest powód. – spojrzał na niego znacząco i wyjął kulę z ramienia. Justin głośną jęknął z bólu zaciskając zęby.
- Jeez! Nie dało się choć trochę delikatniej?! – krzyknął patrząc na przyjaciela. Ten nic sobie z tego nie robiąc zaszył dziurę po czym opatrzył tak jak powinien.
- Przyjedź za tydzień na zdjęcie szwów.
- Jasne stary. Dzięki za wszystko. – poklepał go po plecach i westchnął głośno.
- Oby pomogła Ci wyjść z tego cało. – powiedział gdy Bieber ruszył w stronę drzwi. Kiwnął głową i wyszedł.
Paul miał tylko nadzieję, że szatyn wie co robi. Nigdy nie popierał go w tym wszystkim, ale był jego przyjacielem i musiał być z nim w każdej chwili. Byli jak bracia.
Wyszła z budynku żegnając się jednocześnie z rodzicem dziewczynki, którą uczyła. Była zmęczona, bez pomocy Justina szło jej ciężko, ale wiedziała, że jego zdrowie jest najważniejsze. Nie ważne czym było to spowodowane. Zauważyła czarnego Range Rovera a przy nim opartego o maskę samochodu szatyna, który uśmiechał się w jej stronę. Czuła się co najmniej jak jego dziewczyna. Co było dosyć dziwne.
- Tak jak obiecałem, jestem. – mówiąc to podszedł do drzwi pasażera i otworzył je przed nią. Uśmiechnęła się w jego stronę i spojrzała na opatrzone ramię. Zatrzymała się i dotknęła lekko opatrunku.
- Widzę profeska.
- Mam znajomości.
- Zdążyłam zauważyć. – mruknęła pod nosem i wsiadła do auta. Bieber zamknął drzwi i wsiadł na miejsce kierowcy po chwili odpalając auto.
- I jak zajęcia? Dobrze poszło?
- Powiem szczerze, że bez Twojej pomocy wcale mi nie szło. Rozwrzeszczane są strasznie. – zaśmiała się.
- Teraz już wiesz dlaczego ja przestałem sam ich uczyć. – kiwnęła głową i oparła głowę o szybę. Z Los Angeles do Calabasas było niecałe czterdzieści minut. W tym czasie Montgomery zdążyła usnąć. Gdy zatrzymał się na światłach spojrzał na jej spokojną twarz. To uświadomiło mu jeszcze bardziej, że nie chce oddawać jej w ich ręce. Ona sobie na to nie zasłużyła, ani ona ani reszta dziewczyn, które zdążył w to zaangażować.
Tym razem nie zauważył aby ktoś jechał za nimi. Wpatrywał się co chwilę w lusterko, ale niczego podejrzanego nie dostrzegł. Spokojny podjechał pod dom i zgasił pojazd. Zerknął na Vanessę, która właśnie się przebudziła. Posłała mu delikatny uśmiech i rozejrzała się w koło.
- Już dojechaliśmy? Tak długo spałam? – spojrzała na niego na co się zaśmiał.
- Chyba byłaś dosyć zmęczona. – powiedział. Wyjął klucz ze stacyjki i wyszedł z samochodu. Nessa zrobiła to samo i poszła do domu.
- O już jesteście. Zapraszam na kolację zaraz będzie na stole.
Elle poszła skończyć kolację a Justin wraz z Vanessą rozeszli się do swoich pokoi. Gdy szatyn wszedł do pomieszczenia coś w nim pękło. Podszedł do szafki i wyciągnął z niej zdjęcie, na którym była Ona. Nie mógł uwierzyć, że pozwolił jej odejść.
Może powinnam uwierzyć w reinkarnacje. W to, że kiedykolwiek spotkam kogoś kto będzie miał tę cząstkę Ciebie, która tak mnie uzależniła. Powinnam uwierzyć, że kiedykolwiek przyjdzie moment w którym zdołasz odkupić swoje winy, już nie dla mnie, a dla siebie, egocentrycznie jak zawsze. Że nadejdzie moment, w którym pokuta nadejdzie, moment gdy miłość będzie tak szczera, najszczersza. Może na prawdę powinnam w nią uwierzyć. Może to tak jak z zakładem Pascala, wiara w reinkacnacje może po prostu jest opłacalna. To kolejna ślepa nadzieja, którą dokładamy do swojego marnego kosza dziwadeł, które przyszło zbierać w tym marnym żywocie. A może nie chcę, nie chcę by ktoś kiedykolwiek miła to co widziałam w Tobie, to co zawładnęło mnie doszczętnie. Może nadal chcę wierzyć, że kochać można tylko raz, raz na całe życie. Żywot z wiarą w ową reinkarnacje dawałby nadzieje, że wrócę do postaci w której było mi bliżej do człowieka. Do postaci, która była tak czystą w jakiejkolwiek ukrytej części. Wiara to proste zjawisko, zakończyłaby codzienni makijaż z wraz którym odziewam maskę na resztę dnia. Nie tęsknię, a to zasadniczo maluje mnie w ,świetle socjo lub psychopatii. To zasadniczo wyklucza mnie ze społecznego życia, w którym aż roi się od cierpienia spowodowanego brakiem kogoś. Mi nie brakuje już Ciebie, kompletnie nie. Brakuje mi mojej emocjonalności, poczucia że zasadni cokolwiek czuję. Brakuje mi wszystkiego co było wtedy, a na co dziś miejsca już nie ma. A może wszystko to czym zaczęłam budować życie jest złudne. Może rozwiązanie problemu z Tobą, problemu ze mną przez Ciebie było złym rozwiązaniem. Może to równanie które przyszło mi rachować, zasadniczo rozwiązać miało się inaczej. A może po prostu wybrałam drogę na około, drogę o której pomyśleć nie powinnam. Zamiast zniszczyć Ciebie, z tej złości, gniewu prawie nienawiści, zniszczyłam siebie. Odeszłam, chcąc żyć, odeszłam ale żyć permanentnie przestałam. Czy powinnam podnieść rękojeść, zawiesić pas z bombami przy ciele i znowu walczyć? Walczyć o to, co przyszło mi w poprzedniej bitwie stracić. Czy może pozostać w domowych pieleszach i płakać nad tym, że jestem tym kim chciałam być, ale tym kim wcale nie chce teraz. A może po prostu pozostać w świecie fizyczności, pociech, rozrywki, sztuki i niczego nader. Bo przecież emocjonalność taka daleka. Przede mną kolejna decyzja, zasadniczo nie ostatnia, bo nawet śmierć nie jest ostatecznym rozwiązaniem. Dziś zastanawiam się czy uwierzyć w to, że spotkam jeszcze Ciebie, Ciebie w lepszym wydaniu, Ciebie dla mnie. A może powinnam modlić się bym już więcej nie spotkała kogoś takiego jak Ty, takiej cząstki, która podobnie jak wtedy uwarunkowałaby kolejny rozdział mojego życia. Może po prostu powinnam pozostać w ślepej nadziei, że kiedykolwiek wrócę z tej podróży. Że zacznę nowy etap, bardziej ludzki w swym wydźwięku. A może powinnam błagać by już nic więcej się nie zmieniało. Cokolwiek, to kolejne decyzje, te do których dorosłam, te do których dopiero dorosnę. 

*

Dziękuję za jedenaście komentarzy pod ostatnim rozdziałem! Kocham Was i dziękuję za wszystko! 

30.08.2012

4th


Do pokoju weszła zdezorientowana. Justin zachowywał się dziwnie i przez niego tak jak już mówiła swojej przyjaciółce – czuje się niepewnie. Nie mogła powiedzieć, że Go polubiła bo znała zaledwie dwadzieścia cztery godziny a mimo to zdążył już jej zaimponować. Uwielbiała umięśnionych i utalentowanych facetów z nutką tajemniczości. On taki był co podobało się Vanessie pod wieloma względami.
Zamknęła drzwi i usiadła na łóżku po drodze zabierając laptopa z biurka. Odpaliłago i rozpoczęła swój spacer po sieci. Jak to miała w zwyczaju sprawdzała wszystkie aktualne i popularne strony plotkarskie, porozmawiała z przyjaciółmi na komunikatorze skype oraz obejrzała nowy odcinek jej ulubionego serialu. Tak nastał wieczór a do domu wróciła Elle wraz z Bruce’m. Odczuwając głód powoli zeszła po schodach do kuchni gdzie dopadł ją zapach kurczaka. Uśmiechnęła się pod nosem na myśl o jej ulubionym daniu i stanęła obok blondynki, która nalewała soku do szklanek.
- Zajmij miejsce a ja przyniosę kolację. – odezwała się kobieta wręczając tacę z napojem córce. Kiwnęła głową i wolnym krokiem weszła do jadalni. Znów odczuła to dziwne napięcie pomiędzy Justinem a Bruce’m. Znów gdy pojawiła się w pobliżu ich rozmowa podejrzanie ucichła. Udała, że nie zauważyła co zaszło i zajęła miejsce naprzeciwko chłopaka i zaczęła wpatrywać się w jeden punkt na stole.
- Nie masz nic przeciwko aby to Justin zawiózł Cię jutro do Los Angeles? – spojrzała na mężczyznę po czym pokiwała przecząco głową posyłając mu delikatny uśmiech. Wzięła szklankę z sokiem i upiła łyk cieczy spoglądając na rodzicielkę, która stawiała kurczaka na stole. Każdy nałożył sobie porcję i w ciszy skończyli posiłek.
- Posprzątam. – powiedziała gdy matka brała wszystkie talerze ze stołu. Elle posłała jej ciepły uśmiech i ucałowała w czoło a następnie  skierowała się w stronę sypialni gdzie czekał już na nią Bruce.
- Pomóc Ci? – podskoczyła gdy poczuła jego oddech na swojej szyi powodując upuszczenie talerza na zimne kafelki.
- Wystraszyłeś mnie. – westchnęła ciężko schylając się po kawałki szkła.
- Ja to zrobię. – nachylił się i pozbierał wszystko z podłogi a potem wrzucił do śmietnika.
- Dzięki. – wstała i poprawiła swoją spódniczkę. Poszła do jadalni i zabrała resztę naczyń ze stołu wsadzając do zmywarki.
Szatyn obserwował każdy jej ruch, bardzo mu się podobała.
- Czemu mi się tak przyglądasz? – mruknęła spoglądając w jego stronę.
- A tak. – uśmiechnął się i oparł o blat szafki krzyżując ręce na piersi.
- Peszysz mnie. Jeśli nie masz powodu nie rób tego. – wychodząc z kuchni zaczepnie trąciła go ramieniem.
Rano obudził się dosyć wcześnie. Wziął szybki prysznic i nie czekając na czerwonowłosą zjadł śniadanie i odbył ponownie rozmowę z ojcem. Za każdym razem coraz bardziej irytowało go zachowanie Bruce’a.
- Dziś jak wrócę z LA zabieram El na kolację. Nie czekajcie na nas. – kiwnął głową i odkładając talerz do zmywarki ucałował blondynkę w policzek a następnie biegiem ruszył do pokoju ponieważ dochodziła godzina odjazdu.
Krzątał się po pomieszczeniu nie bardzo wiedząc czy dobrze zrobił dzwoniąc wczoraj do swoich ludzi. Wiedział, że dziś może to spowodować poważne konsekwencje dlatego na biały t-shirt założył kamizelkę kuloodporną, którą wyciągnął z dna szafy a następnie do pasa przypiął pokrowiec wraz z bronią. Tego dnia była mu niezbędna. Męcząc się z zapięciem kamizelki obrócił się w stronę drzwi i zaklinał pod nosem gdy nie mógł sobie z tym poradzić.
- Co to jest? – na dźwięk jej głosu gwałtownie obrócił się do niej plecami szybko zarzucając czarną bluzę na plecy, udał stoicki spokój choć zawahał się co jej powiedzieć.
- Po zmroku w okolicy robi się niebezpiecznie a my będziemy wracać dość późno. – przymrużyła lekko oczy i wyszła z pokoju kierując się do siebie.
Widząc jej reakcję wzruszył tylko ramionami i dokończył walkę z kamizelką. Gdy mu się udało zgarnął kluczyki ze stolika i torbę, w której miał potrzebne rzeczy na zajęcia a następnie wyszedł zamykając drzwi. Zapukał do pokoju Nessy po chwili słysząc cichutkie „proszę” wszedł. Ona akurat kończyła pakować rzeczy potrzebne do tańca. Gdy zorientowała się, że szatyn patrzy w jej stronę zawiesiła torbę na ramieniu i wyszła zostawiając go samego.
Nie czuła się komfortowo podczas jazdy z Justinem do Los Angeles. Wciąż przed oczami miała broń, którą miał przypiętą do pasa. W trakcie podróży co chwilę kierowała swój wzrok w tamto miejsce. Tak jakby czegoś wyczekiwała.
- Jesteśmy. – wyrwał ją z transu posyłając jej ciepły uśmiech. Odpowiedziała tym samym i wyszła z pojazdu zatrzaskując drzwi.
- Cały ten budynek jest Bruce’a? – spytała. – To znaczy… twojego ojca?  - Justin kiwnął głową i przepuszczając ją w wielkich szklanych drzwiach weszli do środka.
Budynek był ogromny. W holu było mnóstwo miejsca a dominującymi tam kolorami była czerwień, żółć i pomarańcz. Po prawej stronie niedaleko windy była tak zwana „recepcja” gdzie rodzice potwierdzali przybycie swoich pociech na zajęciach.
Za biurkiem siedziała kobieta około czterdziestki i notowała coś w laptopie. Gdy zauważyła szatyna posłała mu uśmiech i wstała podchodząc.
- Dzień Dobry Justin. – przytuliła chłopaka na powitanie.
- Witaj Charlotte. – uścisnął kobietę.
- Ty musisz być Vanessa. Bruce mówił, że przyjdziesz. – podała dziewczynie rękę, którą ona uścisnęła.
- Dzień Dobry.
- Czeka na Was w gabinecie. – Justin wskazał Montgomery na windę po czym weszli do niej. Nacisnął odpowiedni przycisk i spojrzał na Vanessę. Nie była chętna do rozmowy. […]
Gdy Nessa podpisała wszystkie dokumenty szatyn zabrał ją na salę gdzie czekała na nich grupa dziewięciolatków.
- Cześć Justin. – powiedzieli wszyscy chórem widząc uśmiechniętego chłopaka. Machnął im ręką i pokazał na czerwonowłosą.
- To jest Vanessa. Od dziś będzie Was uczyć a ja będę jej pomagać tak długo na ile mi pozwoli. – uśmiechnął się znacząco do dziewczyny, która przewróciła teatralnie oczami i pokręciła głową.
- Cześć dzieciaki. Naprawdę cieszę się, że będę mogła się Wami zajmować na tego typu zajęciach.
Dziewczyna świetnie bawiła się na pierwszych zajęciach z dziećmi, poznając ich i śmiejąc się z wygłupów Justina. Gdy wszyscy się rozeszli została wraz z chłopakiem, który po chwili wyszedł gdzieś i wrócił chwilę później przebrany w białą koszulkę na ramiączkach, czarne spodnie z adidasa i białe buty za kostkę. Spojrzała na niego pytająco na co on uśmiechnął się i tanecznym krokiem podszedł do niej.
- Idź się przebrać. Pokażę Ci kilka kroków. – zaśmiała się pod nosem i pobiegła do szatni gdzie przebrała się w przyszykowane rzeczy. Założyła neonowy różowy top, który idealnie zakrywał jej piersi i odsłaniał jej niesamowicie płaski brzuch oraz czarne pumpy z długimi nogawkami a na stopy założyła również białe buty za ostkę. Włosy związała w wysoki kucyk i tak weszła do Sali gdzie już rozgrzewał się Justin. Przegryzła wargę widząc jak robił pompki, podobał jej się taki widok.
- Gotowa? – spytał wstając.
- Oczywiście. – chłopak podszedł do radia, które znajdowało się w Sali i włączył go.
Tańczyli oboje już dobre kilka godzin zapominając o bożym świecie. Byli tylko Oni. Z każdym ruchem Justin pociągał ją jeszcze bardziej i z wzajemnością. Ruszali się płynnie tak jakby nie mieli granic. Przez chwilę nawet zapomniała o jego niebezpiecznym uzbrojeniu jakie miał w szatni. Bawili się świetnie, śmiejąc się i wygłupiając rozeszli się na sam koniec do szatni i przebrali. W dobrych humorach opuścili budynek żegnając się z Charlotte, która właśnie zamykała wszystko wraz z ochroniarzami.
- Już późno, wracamy. – spojrzał na zegarek w telefonie i otworzył drzwi dziewczynie, która wsiadła do środka. Zajął miejsce kierowcy po czym poprawił pas z bronią tak aby Vanessa tego nie zauważyła. Spojrzał w lusterko i zauważył znajomą twarz. Nagle zrobiło mu się gorąco, wiedział że to muszą być Oni.
Przez całą drogę nerwowo spoglądał w lusterko przez co dziewczyna zorientowała się, że coś jest nie tak. Chciała coś powiedzieć, ale po chwili wjechali na podjazd. Zgasił silnik i wyszedł z auta rozglądając się niepokojąco.
- Stało się coś? – zapytała stając za nim.
- Idź do domu. – powiedział widząc podjeżdżający samochód.
- Ale…
- Idź do domu! – krzyknął odwracając się w jej stronę. Wystraszona podbiegła do drzwi, wyciągnęła kluczyli po czym podniosła je bo spadły jej co najmniej dwa razy. Gdy Justin widział, że weszła do środka podszedł do dwóch facetów i pokręcił przecząco głową.
- Mam miesiąc. – warknął.
- Mówiłeś, że przywieziesz ją dziś. – powiedział główny szef całej tej szopki. Vanessa przyglądała się wszystkiemu zza okna obok drzwi. Widziała jak szatyn nerwowo gestykuluje rękoma, od razu wiedziała, że coś się dzieje. Po chwili zauważyła, że sięga ręką pod bluzę zanim jednak to zrobił usłyszała kilka strzałów, krzyknęła z przerażenia a chwilę później ujrzała odjeżdżający samochód z ulicy i upadającego Justina na kolana. Wybiegła z domu jak najszybciej pojawiając się koło chłopaka. Obróciła go na plecy i zaczęła szukać śladów krwi.
- Justin! Justin! Obudź się! – spanikowana widząc krew na jego ramieniu szturchała aby się obudził.
Otworzył powoli jedno oko a potem drugie. Ujrzał najpiękniejsze oczy jakie tylko mógł kiedykolwiek ujrzeć. Uśmiechnął się lekko i spojrzał na swoje ramie.
- Nic mi nie jest. – rozpiął bluzę i wstał powoli za pomocą Nessy. Nic nie mówiąc wszedł do domu i biegiem ruszył do swojego pokoju. Montgomery nie była mu dłużna pobiegła za nim.
- Możesz mi do cholery wyjaśnić co to było?! – krzyknęła gdy doszło do niej co przed chwilą miało miejsce. Zdjął ostrożnie bluzę i spojrzał na swoje ramię krzywiąc się.
- Czy ktoś Ci już mówił, że zdajesz za dużo pytań? – poirytowany spojrzał na nią i westchnął.
- Czym ty się zajmujesz? – zignorowała jego pytanie.
- Zamknij się i pomóż mi to opatrzeć. – spojrzał na nią ponownie a ona ulegając wzięła od niego kilka gaz, wodę utlenioną oraz bandaż. W mgnieniu oka przeczyściła ranę i zabandażowała.
- Jeśli będziesz potrzebował jakiejkolwiek pomocy wiesz gdzie mnie znaleźć. – powiedziała i podeszła do drzwi. – Jeśli tylko będziesz potrzebował pomocy naprawdę zdołam Ci się pomóc Justin. – powiedziała i wyszła za drzwi.
- Takiej pomocy na pewno nie chciałabyś mi udzielić. – mruknął nie zdając sobie sprawy z tego, że dziewczyna wszystko słyszy. Zaskoczona tym co usłyszała poszła do pokoju naszykowała rzeczy do kąpania i zniknęła w łazience.
Justin położył się na łóżku patrząc się w sufit. Bolało go ramie i był wściekły na to, że nie dopilnował wszystkiego. Do pokoju nagle wszedł Bruce. Szatyn podniósł się do pozycji siedzącej i spojrzał na ojca.
- Rozwaloną pięść mi wytłumaczyłeś, ale tego chyba raczej się nie da racjonalnie wyjaśnić. Nie uważasz? – stanął z założonymi rękoma i wpatrywał się w syna nie wierząc w to co widzi.
- Za dużo filmów żeś się naoglądał. – zaśmiał się pod nosem kręcąc głową.
- Słuchaj, nie pozwolę Ci skrzywdzić tej małej. – podszedł bliżej chłopaka i spojrzał mu prosto w oczy. Justin wiedział, że On nie żartuje.
- Kto Ci powiedział, że w ogóle chcę? – syknął i wstał mijając go poszedł do łazienki. Wszedł pod prysznic i uważając na opatrunek wykąpał się. Umył włosy i wyszedł. Czuł się trochę lepiej i nie zwracając uwagi na bolące ramię owinął się w pasie ręcznikiem i poszedł do pokoju. Na łóżku siedziała Vanessa.
- Nie wiem co kombinujesz, ale przerażasz mnie. – powiedziała.
- Jestem zmęczony. – rzucił i spojrzał się w okno by uniknąć jej wzroku. Trudno było mu udawać obojętnego. Nie po tym jak dziś razem zatańczyli.
Wyszła bez słowa zostawiając go samego z własnymi myślami. Wszystko potoczyło się nie tak jak myślał. 

 *

Rozdział strasznie mi się podoba a już o fabule nie wspomnę! 
A Wy co o tym myślicie? 
 

25.08.2012

3rd


Zaskoczony reakcją dziewczyny spojrzał na swoją dłoń i lekko się uśmiechnął. Pomyślał, że fajnie byłoby ją lepiej poznać. Mimo nagięciu zasad chciał aby otworzyła się nieco przed nim.
Wyszedł z kuchni i poszedł do pokoju. Ten długi dzień chciał zakończyć jak najlepiej. Wykąpał się po czym zrobił ponownie opatrunek a chwilę później w czarnych spodenkach i białej koszulce położył się do łóżka. Dopiero przyjechała a On już chciał wiedzieć o niej więcej niż wie do tej pory. Zaczarowała go swoją osobą i pomimo tego jak szybko wpakował się w kłopoty chciał by czuła się przy nim bezpiecznie. Z taką myślą zasnął.
Rano obudził się w złym humorze. Wstał z łóżka i poszedł do łazienki i wziął szybki prysznic. Wokół bioder owinął ręcznik i z mokrą głową wyszedł z pomieszczenia. Pod drzwiami siedziała Vanessa przez co lekko ją uderzył. Spojrzał się na dziewczynę po czym pomógł jej wstać.
- Przepraszam nie wiedziałem, że siedzisz pod drzwiami. – skomentował.
- Skąd mogłeś wiedzieć. Mogłam nie siadać pod samymi drzwiami.
Skrzywiła się i dopiero po chwili ujrzała gołą klatę szatyna. Przełknęła głośno ślinę i wślizgnęła się za drzwi, które po chwili Justin zamknął. Oparła się o nie i głośno westchnęła. Właśnie do niej dotarło co widziała, zagryzła dolną wargę i pokręciła głową by jak najszybciej zapomnieć o gołej torsie chłopaka, po którym ściekały krople wody. Zdjęła piżamę i wskoczyła pod prysznic. Waniliowy żel rozprowadziła po delikatnej skórze i napawając się zapachem zamknęła oczy. Gdy tylko to zrobiła zobaczyła obraz półnagiego Justina. Przemyła twarz wodą a nieszczęsny obraz zniknął. Stanęła na ręcznik zakręcając gorącą wodę. Wytarła się dokładnie i ubrała się w rzeczy, które ze sobą przyniosła. Czarne rurki oraz żółta bokserka ładnie ze sobą kompletowały. Rozczesała swoje czerwone włosy i wtarła w nie odżywkę. Nie susząc ich wyszła z łazienki zabierając ze sobą piżamę. Szybko weszła do pokoju i położyła ubranie na łóżku. Wsunęła na stopy puchate kapcie i zeszła na dół skąd wydobywał się zapach naleśników. Takie tylko mogła robić mama. Pomyślała i uśmiechnęła się pod nosem.
- Pięknie pachnie. – powiedziała zaciągając się niesamowitym zapachem.
- Dzień Dobry kochanie, usiądź zaraz będą gotowe. – Elle uśmiechnęła się do córki i wskazała na stół w jadalni gdzie siedział już Justin wraz z Bruce’m i zawzięcie o czymś rozmawiali. Gdy tylko się zbliżyła ich rozmowa ucichła. Przywitała się z ojcem chłopaka i zajęła obok niego miejsce.
- Vanesso jeśli chcesz jutro możesz zacząć swój pierwszy dzień w pracy. Rozejrzysz się i poznasz dzieciaki. Są wspaniałe, jutro około piętnastej będziesz mogła ze mną udać się do Los Angeles.
- Oczywiście, z miłą chęcią. – uśmiechnęła się i wstała ruszając do kuchni by pomóc matce.
Wzięła talerz z naleśnikami i zaniosła do jadalni. Postawiła na stole po czym zajęła swoje miejsce. Chwilę później wszyscy zajadali się wyśmienitym śniadaniem.
- Justin masz jakieś plany dzisiaj? – Elle spojrzała na chłopaka a ten pokręcił przecząco głową.
- Nie specjalnie. Czemu?
- Dziś w południe przyjedzie samochód dostawczy z meblami do salonu i komodą do przedpokoju. Odebrałbyś je?
- Oczywiście Elle, dla Ciebie wszystko. – uśmiechnął się do kobiety a ta posłała mu wdzięczne spojrzenie. Następnie spojrzała na swoją córkę.
- Jedziemy z Bruce’m do Los Angeles dlatego też byłabym wdzięczna abyście nie roznieśli domu. – mówiąc to pozbierała talerze i wsadziła je do zmywarki. Vanessa wzięła talerz z jeszcze sporą ilością naleśników i zaniosła do lodówki przykrywając szklaną pokrywką. – Wrócimy wieczorem. – Ucałowała w czoło Nessę, przytuliła Justina i wyszła z domu wraz z mężczyzną.
- No to zostaliśmy sami. – mrukną szatyn sprzątając po śniadaniu.
- Na to wygląda. – odpowiedziała zabierając dzbanek z sokiem do kuchni.
Spoglądał na nią co chwile gdy siedziała przed telewizorem i oglądała jakiś beznadziejny serial co jakiś czas śmiejąc się z poszczególnych kwestii. Naprawdę mu się podobała, ale prócz wyglądu miała to coś w sobie. Miała tą nutkę tajemniczości, która intrygowała zapewne nie jedną osobę. Odstawił pustą już prawie puszkę Red Bulla i ruszył w jej stronę. Usiadł obok niej na kanapie i cicho westchnął.
- Naprawdę chcesz uczyć te dzieciaki tańczyć? – ni stąd ni z owąd zadał pytanie, które wyrwało ją z transu. Spojrzała się na niego i zaśmiała cicho.
- Oczywiście. Uwielbiam dzieci wiec dlaczego nie?
Uśmiechnął się lekko na wspomnienie tamtych dni gdy to On zajmował się grupą taneczną swojego ojca.
- Mi się nie udało ich niczego nauczyć. Jestem cierpliwy, ale nie dałem rady. Oby Tobie się udało. – poklepał ją po ramieniu i z uśmiechem na ustach wstał z kanapy.
Jej oczy natychmiast się zaświeciły. Spojrzała na niego w taki sposób jakby chciała mieć go tylko dla siebie.
- T.. tańczysz? – wydukała patrząc na odchodzącego Justina.
- Od dziesięciu lat.
- Wow. – mruknęła.
- Jeśli chcesz pojadę jutro z Tobą. I tak jutro nie zaczniesz zajęć.
Kiwnęła głową na znak, że się zgadza i pobiegła do swojego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła na łóżku. Wydawał jej się w porządku chociaż dalej nie rozumiała tych jego czekoladowych oczu. Czasem były w nich iskierki szczęścia gdy z nią rozmawiał a czasem patrzył się na nią tak jakby była największym złem na świecie. Jego oczy zdradzały wszystko. Tak przynajmniej jej się wydawało.
Gdy Vanessa pobiegła do pokoju wyjął telefon z kieszeni i wybrał dobrze znany mu numer. Po kilku sygnałach usłyszał ten okropny głos.
- Mogę ją dostarczyć jutro. Jadę do Los Angeles także mogę zmienić trochę kurs. – powiedział bez żadnych emocji. Usłyszał głośne westchnięcie i dźwięk stłuczonego szkła. – Co się dzieje? – czuł jak jego nogi nagle drętwieją i jeszcze bardziej wytężył słuch. Jednak odpowiedzi nie dostał, gdy połączenie zostało przerwane wziął swojego iPhone’a i rzucił o ścianę tak, że rozleciał się na kawałki.
Nie lubił gdy mieli przed nim jakieś tajemnice. W końcu był kimś ważnym – dostarczał towar! Nie powinni go tak ignorować. Wiedział, że jutro będzie jedyna szansa by ją dostarczyć a następnie uwolnić. Nie miał innego wyboru inaczej straciłby wszystko.
- Co się stało? – na schodach pojawiła się Nessa. Gdy zobaczyła jak wściekły stoi szatyn od razu się cofnęła zwracając swój wzrok na rozwalonego doszczętnie iPhone’a. Nie odpowiedział, najzwyczajniej w świecie wyszedł z domu trzaskając drzwiami. On już sam do końca nie wiedział jak to wszystko rozegrać. Najpierw zadzwonił i oznajmił, że ma towar a potem się rozmyślił. Teraz znowu to zrobił. Zaśmiał się pod nosem z własnej głupoty i zawrócił do domu. Miał plan.
- Co się tak gapisz? – spytał oschle gdy czerwonowłosa patrzyła się na niego z ciekawością w oczach.
Wzruszyła tylko ramionami i wróciła do pokoju. W jej głowie było mnóstwo myśli na temat chłopaka. Przecież był miły. Co mu odbiło? Co zrobiłam? Te pytania ją zadręczyły i mimo, że nie była nim zainteresowana to obawiała się, że zmienił co do niej zdanie.
Zaimponował jej tym, że tańczy od tak długiego czasu może to spowodowało, że tak się tym przejęła.
W południe zgodnie z tym co powiedziała Elle pod dom przyjechał wielki samochód dostawczy. Justin wyszedł z budynku i przywitał się z mężczyzną około czterdziestki. Podpisał odpowiednie papiery i wskazał miejsce gdzie mają wnieść poszczególne paczki. Wszystko to trwało niecałe dwadzieścia minut. Gdy odjechał wrócił do środka i zamknął drzwi. Przystanął na chwilę słysząc rozmowę telefoniczną Vanessy.
- Wiesz nigdy nie czułam się u mamy tak niepewnie jak teraz. – powiedziała z przejęciem co poruszyło Justina. Spowodował, że dziewczyna sama do końca nie wie czy jest tu mile widziana. Wszystko się poplątało, przecież chciał ją poznać! Nie chciał jej jutro zawozić i tak szybko jak podjął taką decyzję tak szybko się rozmyślił. Gdy dziewczyna wyszła z tarasu zobaczyła stojącego Justina w salonie.
- Podsłuchiwałeś? – zapytała z wyrzutem.
- Dopiero do domu wszedłem. – uśmiechnął się lekko.
- Nie ważne. – mruknęła i chciała wyminąć jego osobę jednak ten złapał ją za rękę aby ta stanęła z nim twarzą w twarz. – To boli wiesz? – warknęła.
- Przepraszam. – poluzował uścisk i uśmiechnął się. – Za to i za to co powiedziałem wcześniej.
- Nie ważne. Jestem tu jeden dzień a już widzę, że coś jest z Tobą nie tak. Nie wiem co i nie chcę wiedzieć, ale koleś… masz problem. – miała rację. Miał problem i to duży. Wszystko to wysysało z niego chęć życia. Pierwszy raz odkąd stał się częścią tego wielkiego przedsięwzięcia.
- No co ty nie powiesz. – szepnął widząc jak dziewczyna wchodzi po schodach a następnie zatrzaskuje za sobą drzwi do pokoju. 

*

Wiem, że trochę pomieszane, ale niestety musicie to przetrwać ponieważ już niedługo zacznie się coś między tą dwójką dziać. Obiecuję :)